Nasze nadzieje się nie ziściły. Obudziliśmy się w zupełnie nowym miejscu, w wilgotnej i chłodnej ciemności rozjaśnianej przez promienie słońca przeciskające się przez szczeliny w kamiennych ścianach. Słyszeliśmy krzyki mew i szum fal rozbijających się w pobliżu. Tym razem w pomieszczeniu nie było fontanny. Sufit znajdował się bardzo wysoko, a jedynym wyjściem był ciemniejący w rogu otwór zejścia. Wydawało się, że jesteśmy wewnątrz wieży.
Xyko poleciał w górę. W sklepieniu dostrzegł cienkie szczeliny, tak jakby sufit się rozsuwał, jednak nie znalazł niczego, co mogło służyć do otwarcie go. Natomiast przez szczeliny w ścianach usłyszał jakiś zaśpiew w ludzkim dialekcie. Wsłuchawszy się w niego zrozumiał, że to modlitwa do pradawnych bogów. Modlitwa ludu czekającego na heroldów czy wybrańców zesłanych przez bóstwa…
Skoro nie mogliśmy wydostać się górą, poszliśmy sprawdzić dół. Schody ciągnęły się przez kilka pięter i doprowadziły nas do olbrzymiej sali o skomplikowanym kształcie. Całość oświetlała delikatna zielona poświata emanująca ze ścian. W pierwszej części pomieszczenia centralne miejsce zajmowała znajoma fontanna z postacią mężczyzny plującego wodą.
Drugą część chyba oddzielały kiedyś wrota lub krata, ale został po nich ledwie widoczny ślad. Tutaj umieszczono kolejne dwie fontanny, a w rogach pod tylną ścianą stały posągi humanoidów o dwóch parach ptasich skrzydeł (miały ludzkie rysy, nie przypominały demonów czy mieszkańców Ogrodów Galaharu), noszące proste antyczne zbroje.
W tej samej ścianie pyszniły się wrota pokryte roślinnymi zdobieniami. Gdy Shana i Orian zaczęli im się przyglądać, poczuli magiczny wpływ i nagle zdali sobie sprawę, że znajdują na dnie oceanu. Dookoła pływały ryby, a przed nimi ciągnęła się biała droga do biało-złotego miasta pełnego wież i pałaców. Po chwili na wielkiej mancie przepłynął nad nimi ktoś w łuskowej zbroi i z trójzębem w dłoni… Ale wizja się skończyła i znów stali przed wrotami. Wrota oczywiście były magiczne, oprócz zaklęcia wzmacniającego i związanego z iluzją było tam jeszcze dobrze ukryte „coś” związanego z przestrzenią.
W pobliżu wrót stał kryształowy postument zwieńczony kulą emanującą delikatnym błękitnym blaskiem. Orian ustalił, że jest tam tylko zaklęcie iluzji, prawdopodobnie odpowiedzialne za światło.
Co robić? Wyglądało na to, że możemy spróbować wydostać się przez sufit, przejść przez wrota lub zaczekać, aż komnata znowu nas gdzieś przeniesie.
Wróciliśmy na górę, żeby jeszcze raz obejrzeć sufit. Orian stwierdził, że otwiera go zaklęcie i prawdopodobnie potrzebne jest do tego niebieskie światło. Zeszliśmy więc po kulę, Shana wyciągnęła rękę, by zdjąć ją z postumentu…
Rozbłysło silne niebieskie światło. Po chwili przygasło, ale Wojowniczka nie mogła oderwać dłoni od kuli, z której wypłynęły i zawisły w powietrzu trzy duże symbole. Jednocześnie posągi w fontannach przestały pluć wodą i w ich ustach zaczęły się formować kule światła. Orian przyjrzał się wiszącym przed nami symbolom. Nie znał ich, ale domyślił się, że reprezentują wodę, powietrze i krew.
Dotknął symbolu powietrza i z góry dobiegł nas jakiś dźwięk. Wszystko zaczęło się trząść – najwyraźniej sufit się otwierał. Wokół nas sytuacja wróciła do pierwotnego stanu, a kula zgasła. Shana bez problemu odjęła od niej dłoń.
Ruszyliśmy na górę i zobaczyliśmy, że cała wieża rozłożyła się niczym kwiat i w jakiś sposób zmniejszyła. Było gorąco. Staliśmy na poziomie gruntu na małej skalistej wysepce, a przed nami leżało w pokłonie ze dwadzieścia czy trzydzieści osób, wznoszących bogom podziękowania za zesłanie wybrańców.
Z trudem udało nam się wytłumaczyć, że nie życzymy sobie składania ofiar ze zwierząt i ludzi, po czym tubylcy przewieźli nas na jedną z sąsiednich wysp, gdzie mieliśmy porozmawiać z poprzednim „boskim wybrańcem”. Wyspa była porośnięta tropikalną dżunglą, w oddali na plaży leżał wrak jakiegoś statku. Poprowadzono nas do położonej w dolinie i otoczonej polami wioski.
Dla kontrastu druga z pobliskich wysepek była skalista i wisiały nad nią kłęby ciemnego dymu lub chmur. Wyglądała ponuro i budziła niepokój.
Poprzednim pechowcem okazał się Josef, pochodzący z Throalu staruszek pełniący chyba funkcję wodza. Trafił tu czterdzieści lat temu w ten sam sposób co my – wraz z towarzyszami postanowił zanocować w komnacie z fontanną w Twierdzy Rozbitego Serca. Według niego nie można wrócić, dopóki nie wypełni się tego, po co się tu trafiło (w dodatku wieża pojawia się tylko raz w roku – i wtedy tubylcy wznoszą tam modły). Cóż, im się nie udało.
Jego towarzysze popłynęli na tamtą ponurą wyspę, by walczyć z potworami, które od zawsze nękają tubylców. Josef nie mógł im towarzyszyć ze względu na stan zdrowia. Mimo że grupa liczyła blisko dziesięć osób, nikt nie wrócił z tej wyprawy.
Kilkadziesiąt lat temu, przed ich przybyciem, wyspa się zmieniła. Stała się mroczniejsza, spowiła ją zła aura, potwory stały się bardziej wypaczone. Jednak od roku jest jeszcze gorzej. Pewnej nocy coś spadło z nieba na tamtą wyspę, tubylcy zobaczyli tylko kulę ognia. Nazajutrz okazało się, że wyspę spowiła ciemna chmura.
Jeśli chodzi o wrak statku, który dostrzegliśmy na wybrzeżu, to znaleziono go jakieś dziesięć lat temu. Nie wiadomo, co się stało, nie było żadnego śladu po załodze. Josef wraz z tubylcami przeszukali go i spożytkowali wszystko, co mogło im się przydać.
Ustaliliśmy, że nazajutrz sprawdzimy wrak, a później pomedytujemy nad Talentami i popłyniemy na tę mroczną wyspę. Miejscowi oczywiście wyprawili ucztę, by świętować nasze przybycie.
Nocą sny Shany i Xyko nagle ściemniały i każdy w kącie pomieszczenia ujrzał jedno czerwone oko, dość nisko nad podłogą. Orian przebudził się gwałtowanie z poczuciem zagrożenia i zobaczył to samo na jawie.
– Nadciągają.
Istota, przywodząca nam na myśl Virgo, zniknęła.
Zerwaliśmy się na równe nogi, alarmując innych i przygotowując się do walki. Po chwili od strony wybrzeża rozległy się gwizdki wartowników, a mieszkańcy wioski rzucili się do ucieczki w stronę dżungli.
Chwilę później zobaczyliśmy nadlatujące potwory, skrzydlate zdeformowane humanoidy. Było ich kilkadziesiąt. Niektóre lądowały, rozbiegając się po wiosce, inne goniły uciekających. Xyko postanowił gnębić te, które będą atakować ludzi i ruszył w ślad za nimi.
Na pozostałych zaszarżował, niszcząc po drodze budynki, potwór wyglądający jak Bestia Entropii. Wojownicy mieli niezły początek, zdołali go trochę zranić i obronić się przed Grozą, jednak bestia szybko przejęła inicjatywę. Orian solidnie oberwał ogonem, a w Shanę uderzyła kula energii, która posłała ją dobrych kilka metrów w tył i Wojowniczka wylądowała na podłodze domu, do którego wpadła przez ścianę. Orian odepchnął przeciwnika silnym ciosem, ale chwilę później mocno poturbowany poleciał śladem Shany na ścianę domu.
Tymczasem wietrzniaka zatrzymały dwie istoty w długich szatach, miotające w niego z dołu czarami. Dwoma potężnymi ciosami Xyko wbił jedną z nich w ścianę budynku. Wtedy wyczuł coś podejrzanego i odskoczył, unikając potężnego dwuręcznego ostrza, które przedarło się przez ścianę. Jego śladem wyszedł stwór zakuty w runiczną zbroję płytową, ze świecącymi czerwienią oczami.
– Widzę, że nasze zwykłe potwory nie potrafią sobie z wami poradzić, ale może ja będę dla ciebie przeciwnikiem.
Shana i Orian z pewnością nie zgodziliby się z nim co do tego „nieradzenia sobie”. Odgryzali się bestii jak mogli, ale potwór cały czas się regenerował, a oni już ledwie trzymali się na nogach. Mogli się tylko cieszyć, że nie jest to prawdziwa Bestia Entropii, która swą mocą odbiera życie pozostałe danej istocie do przeżycia.
Przeciwnik wietrzniaka nie przechwalał się bezpodstawnie. Sprawnie parował ciosy, a gdy któryś dochodził celu, stwór na moment zamieniał się w mgłę i ostrze przechodziło przez niego nie czyniąc mu krzywdy. W dodatku użył jakiejś mocy, która ścisnęła Xyko i niemal pozbawiła go przytomności. Wietrzniak uznał, że ma do czynienia z wampirem, chociaż z pewnością nie tak potężnym, jak Księżna Nocy Loren.
Ive zorientowała się, że Xyko walczy z poważnym przeciwnikiem i podbiegła bliżej, próbując spętać go Lodowym Łańcuchem. Czar przeleciał obok, ale wampir uchylił się przed nim i stracił koncentrację, wypuszczając wietrzniaka z uścisku mocy.
Shana resztką sił przywołała Vee, ale ta rozejrzała się i zamiast atakować bestię, uderzyła magią w wampira. Na tyle skutecznie, że stwór zaklął, przemienił się w stado nietoperzy i odleciał w stronę wybrzeża, rzucając na odchodnym:
– Poskarżę się mojemu lordowi Malachi.
Bestia oraz pozostałe potwory zawróciły i uciekły w ślad za swym panem.
CDN
16 Raquas 1515 roku w świecie gry
(sesja 28-12-2019)
Owca