Trzy razy w roku jeździmy sobie pograć w erpegi. Wytworzyła nam się mała społeczność, nie tak znowu hermetyczna, bo próg wejścia nie jest wysoki, ot zamiłowanie do erpegów i zryte poczucie humoru jest wskazane, aby czuć się jak u siebie. Na początku to była mała grupka przyjaciół, spragnionych grania w erpegi. Potem ktoś zaprosił kumpla, inny kuzyna, a jeszcze inny żonę, męża, córkę… No i zrobiło się tak, że na wyjazdach jest nas po trzydzieści osób, gramy sesje w na sześciu, siedmiu stołach, jak to niektórzy mówią mini-konwent. Fajnie i niefajnie. Fajnie, bo świeża krew w graniu to zawsze złoto, zagranie u kolejnego MG to nowe doświadczenie i możliwość podkradania patentów, rozwiązań itd. Niefajnie, bo czasami na tych wyjazdach z ludźmi, których lubię zamienię jedno zdanie, albo i nie. Wyjazdy letnie mają swój wątek integracyjny, na pozostałych też zawsze znajdzie się czas i miejsce na pogaduchy, tylko zazwyczaj między pierwszą, a trzecią w nocy.
Nie myślałem też, że przyjdzie taki moment, że trzeba będzie ruszyć temat – nazwijmy to erpegowo – Etykiety, no ale przyszedł. Jest nas sporo, jest fajnie, komunikacja jest nieco zaburzona, no i może z czasem nie wszystkim zależy najbardziej na tym samym. Choć omawiane poniżej tematy nie są wyssane z palca, dotyczą konkretnych sytuacji, a więc i konkretnych osób, nie zamierzam wywlekać brudów, czy czepiać się personalnie, bo takie rzeczy załatwia się w cztery oczy. Wpis nie ma na celu kogokolwiek rozliczać, chodzi mi jedynie o to, żeby w przyszłości unikać niefajnych sytuacji, a dokładnie takich, które dla jednych są niefajne, a dla innych ok.
To są wyjazdy o graniu w erpegi
Wydaje się to tak oczywiste, że szkoda czasu na gadanie / pisanie o tym, a jednak jest taka potrzeba. Jedni z nas grają regularnie, inni sporadycznie, ale wszyscy lubimy erpegi i są one istotną częścią naszego życia. Geneza tych wyjazdów to granie, jasne, że poza tym są zawsze rozmowy i to zarówno o ogólnie pojętej fantastyce, jak i o krągłościach Maryny. Granie to sól tych wyjazdów, dlatego umówmy się, że sesje to taka mała „świętość” i szanujmy się nawzajem.
Jeśli umówiłeś się na sesję do kogoś, to przychodzisz i grasz. Jeśli wiesz, że Cię nie będzie, to nie zapisujesz się na sesję, albo informujesz MG możliwie jak najwcześniej, że Ci się posypało – bo jasne, że życie jest ważniejsze od zabawy, ale ta zabawa w tym miejscu i czasie jest istotna. Jak masz ochotę wypoczywać w inny sposób, spędź ten czas inaczej, a jak już zatęsknisz za graniem wracaj do nas, pewnie nadal będziemy sobie grali i będzie tu dla Ciebie miejsce. Ale nie mów innym, że nie jesteś w nastroju, bo odpoczywasz – Ci inni odpoczywają grając, poważnie. Dla jednego przygotowanie sesji to przeczytanie podręcznika, inny „improwizuje”, a jeszcze inny poświęca na przygotowanie sesji kilka dni – poważnie. Powtarzam się, ale tak w skrócie, wszystko sprowadza się do wzajemnego szacunku i zrozumienia po co jeździmy na te wyjazdy.
Wyjazdy nie są dobrym miejscem, aby wciągać kogoś w hobby, obojętnie czy to serdeczny kumpel, dziecko, czy „druga połowa”. To jest dość intensywne granie, nawet jak na niektórych erpegowców, sesje trwają po sześć, a czasami i dziesięć godzin, gramy cały dzień, a właściwie to trzy dni. Biegania nie zaczyna się od maratonu. No i pamiętaj, że jak komuś nie spodoba się bieganie i się rozmyśli, to nie psuje zabawy komu innemu. Ale gracz, który wychodzi z sesji po trzech godzinach, zostawia innych w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza MG, który przygotował wątki dla wszystkich postaci, a w finale ma przeciwnika, który jest „policzony” na trzech, a nie dwóch graczy. Tu przy okazji jeszcze jedna drobnostka – na fajny obiad z żoną / mężem możesz pojechać każdego innego dnia. W czasie wyjazdu też się da, tylko wypada to dogadać z pozostałymi czterema osobomi (z drużyny, a nie rodziny), tak aby nie musiały na Ciebie czekać.
Jeszcze taka drobnostka – feedback czy to dla MG, czy dla gracza – jest super rzeczą, ale po pierwsze po sesji, a nie na niej, po drugie zaś prosto w twarz 🙂
Porządek
Właściwie to jego brak. Na oststnim wyjeździe mi się ulało. Zacząłem po raz kolejny od sprzątania – i nie, nie jest superbohaterem, nie ja jeden robię porządki, nie mam na celu gloryfikowania swojej osoby. Tym razem w piątek w trzy osoby wynieśliśmy z kuchni siedem worków śmieci. Po jednej dobie pobytu. Pozmywaliśmy naczynia, tu podpowiedź dla mniej spostrzegawczych – w zlewie w Pubie nie ma młynka, nie ma też pentagramu z teleportacją, jeśli wrzucisz tam ser feta, oliwki, ziemniaki, ktośinny musi je wyjąć i wyrzucić do śmieci. Zretszą cytując Mara, w zlewie było tyle garów, że nie było się gdzie odlać – może dlatego tak ochoczo pomagał 🙂 Drugi sekret – muchy przylatują nie pograć z nami w erpegi, tylko do resztek żarcia. Teraz już wiecie. W sobotę po południu, kuchnia wyglądała tak samo jak w piątek, nie wiem czy ktoś to sprzątał, bo ręce (i inne kończyny) mi opadły i trochę mi się ulało, tych co dostali rykoszetem przepraszał nie będę. W niedzielę zostawiliśmy taki syf, że było mi wstyd, ale stwierdziłem, że tym razem nie sprzątam. Już nie. Ale mam rozwiązanie, dwustopniowe.
Na GEJu wprowadzmy taką zasadę, że każdy zmywa po sobie i to zaraz po tym jak zje. Optymalnie zmyć gary jak skończyło się gotować, bo jeśli tego nie zrobimy, to kolejna osoba umyje gar przed jedzeniem, ale po zostawi go w zlewie. Korzystasz ze wspólnych naczyń, garnków, sztućców, umyj je zaraz po tym jak skończysz jeść. Tyle. Wszystkim będzie się fajniej spędzało czas w Pubie. Co może pójść nie tak?
Hm, jeśli to nie wyjdzie, to na Evilu zmienimy formułę – poproszę gospodarzy o schowanie naczyń, a my przywieziemy sobie plastikowe sztućce i talerzyki. Jak ktoś potrzebuje gotować, to wrzuci do bagażnika także garnek. To z pewnością wygeneruje więcej śmieci, ale takich, które od razu trafią do worków i na śmietnik.
Psy
Dzięki Revek. Ci, którzy jeżdżą od początku, wiedzą że nasi gospodarze nie życzyli sobie psów. Morganowie lubią czworonogi, ale chodziło po pierwsze o lawendę, po drugie defekowanie i siuranie na każdym kawałku trawy i nie tylko. W końcu Darek i Iza powiedzieli ok, rozumiemy, ale pamiętajcie, że są pewne zasady. Pierwszy był bodajże Ochłap, a potem już poleciało. Na ostatnim wyjeździe psów było przynajmniej pięć. No i teraz – niestety, owe zasady nie są respektowane. W niedzielę na zdjęcie robione przy polu lawendy polecam wykrywacz min. Psie kupy sprzątała jedna osoba, nie wiem czy więcej, ale skądś się te odchody tam brały.
Dalej, „nasze” psy biegają wszędzie, nie tylko po terenie wokół Chaty, ale i po wsi, skacząc po przejeżdżających autach. Nie wszyscy czują się komfortowo obskakiwani przez duże psy – jeden ma dyskomfort w ciemności, druki z pająkiem na karku, a trzeci nie lubi psiej mordy w swoim talerzu.
Osobiście ode mnie. Najbliższy wyjazd to jesień i szukanie miejsca do grania w środku. Z pewnością ktoś będzie chciał grać u mnie w pokoju, bo jest w miarę wygodnie, odpowiedni stół, krzesła. Spoko, nie ma problemu, ale nie ma tam miejsca dla psów (Jędrek, nie pijędo Ciebie 🙂 ). Astmy dorobiłem się uczciwym nieleczeniem alergii, tak psia sierść jest u mnie na podium, zaraz za roztoczami. Nie przepadam, za psimi śladami w pościeli, raz bo syf, wiadomo, dwa że zwiastuje mi to nad ranem pobudkę i nerwowe poszukiwanie sterydów. Jak potrzebujecie na sesji dyszenia Vadera w tle wystarczy poprosić, przyjdę, dam z siebie wszystko. Ale nie pies w moim wyrze.
Szanowni, jak radzicie sobie z psami poza Chatą? Nie wierzę, że puszczacie je luzem na ulicy. A może tak długi spacer z czworonogiem rano, a potem smycz, albo pies przy własnej nodze, albo w pokoju?
Weźcie sobie do serduszka te moje kilka przemyśleń. Nie chodzi o szukanie „wiedźmy”, ale jeśli już musimy jakąś spalić, to zróbmy to każdy we własnym zakresie, bo każdy z nas ma wszak w sobie małe, czarne serduszko 🙂